W naszym cyklu „Ludzie” przedstawiamy Państwu osoby związane z Lubszą, interesujące przez swą osobowość, zainteresowania, dorobek artystyczny czy sukcesy, jakie odnoszą poza rodzimą miejscowością. Tym razem zapraszamy do lektury wywiadu z Michaliną Małolepszą, absolwentką SP Lubsza, a obecnie dyplomowaną artystką mieszkającą i tworzącą w Rotterdamie.
Michalina Małolepsza w 2001 roku ukończyła LO przy ZSOW w Częstochowie. Kilka miesięcy po maturze wyemigrowała do Holandii, gdzie w 2004 roku zaczęła studia na wydziale projektowania przestrzennego (wzornictwo przemysłowe, architektura wnętrz) na ASP w Rotterdamie. Po kilku latach podjęła także studia ilustracji, podczas których odkryła swoją wielką pasję, jaką jest grafika warsztatowa, a przede wszystkim linoryt. Za najbardziej fascynujące tematy uważa portrety, zagadnienia psychologiczne i socjologiczne (życie i zachowania współczesnego człowieka otoczonego socmediami). Pani Michalina często bierze udział w wystawach, projektach artystycznych, a także portretuje i robi ilustracje na zlecenie. Należy do stowarzyszenia artystów Regio Art Rijmond z siedzibą w Spijkenisse. Jej prace można było oglądać na wystawach w wielu miastach Holandii m.in. Rotterdamie, Hadze, Geervliet, Spijkenisse, Den Bosch, Dordrechcie, a także w Polsce w Częstochowie, oraz w USA w Albuquerque. W przyszłym roku Michalina Małolepsza weźmie udział w międzynarodowej wystawie grafiki małego formatu i ekslibris w Sint-Niklaas w Belgi.
Pochodzi Pani z Lubszy, tu dorastała i ukończyła podstawówkę. Często Pani odwiedza rodzinne strony?
Moja mama mieszka w Lubszy. Przyjeżdżam tutaj średnio dwa razy w roku.
Jak Pani zapamiętała Lubszę lat dziecinnych? Jakieś skojarzenia, widoki, miejsca, smaki?
Większość moich wspomnień o Lubszy związana jest z okresem dziecięcym, a dla dziecka wszystko wydaje się większe, bardziej interesujące i tajemnicze, i tak jak dziecko patrzę na Lubszę głównie emocjami. Zawsze podobało mi się położenie tej miejscowości. Widziałam kilka naprawdę ładnych miejsc w Europie, ale gdzieś głęboko w sercu widok, który roznosi się od południowej strony Grojca, uważam za najpiękniejszy. Często chodziłam tam na spacery, brałam wszystkich odwiedzających mnie znajomych i robię to do tej pory, gdy tylko mam okazję. Tak jak każdemu mieszkańcowi i przejezdnemu Lubsza kojarzy mi się z majestatycznie położonym, bardzo zadbanym kościołem, widocznym z każdej strony Lubszy, stanowiącym przez to nieodłączny element tej miejscowości i świadczący o wartościach wyznawanych przez Lubszan. Miejsce to także ludzie i wydarzenia. Wspominam oczywiście szkołę, naukę, gazetka szkolną, którą redagowałyśmy z Izą Oleksik: nauczycieli, kilku z nich z fenomenalnymi osobowościami i talentem dydaktycznym, który docenia się dopiero po latach. Mile wspominam zgrupowania oazowe. Olę Chudoń, która uczyła mnie grać na gitarze, za co do tej pory jestem jej bardzo wdzięczna, bo nadal zdarza mi się wyciągnąć z kąta gitarę, żeby trochę pobrzdękać. Miejsce szczególne stanowiła także biblioteka, uwielbiałam czytać, więc moje wizyty tam były bardzo częste. Wspominam też koleżanki i kolegów z najbliższego otoczenia, czyli z ulicy Polnej; ganianie wokół bloków, czy wieczorne, piątkowe wycieczki po gorące bułki do piekarni…
Od kiedy przejawiała Pani ciągoty artystyczne, zainteresowanie sztuką? Czy to zainteresowanie już z dzieciństwa, czy też przyszło później, może w szkole?
Wydaje mi się, że już wieku sześciu lat wiedziałam, że będę artystką. Chciałam być malarką, czyli osiągnięcie celu jeszcze przede mną, bo póki co nie miałam na to wystarczająco czasu, ani przestrzeni. Zanim przeprowadziliśmy się do Lubszy, mieszkaliśmy w Kamienicy, tam też chodziłam do szkoły. Moją wychowawczynią do trzeciej klasy była pani Olga Klyta. To ona jako pierwsza coś w tych moich bazgrołach dostrzegła i przepowiedziała mojej mamie, że pewnie będę artystką. Ale potem na długie lata zapomniałam o swoich zainteresowaniach. W pierwszej klasie liceum na chwilę sobie przypomniałam, ale nie traktowałam tego poważnie. Dopiero po dwóch latach w Holandii podjęłam się uczestniczenia w przeróżnych kursach, które przygotowały mnie do studiów.
Wyjechała Pani do Holandii w 2001 roku? Była to chęć poznawania świata, powody rodzinne, a może już wtedy planowała Pani artystyczne studia w zachodniej Europie?
Po maturze nie zostałam przyjęta na wybrane studia i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie było wtedy zbyt wielu możliwości rozwoju, czy ciekawej pracy, dlatego mój tato stwierdził, że dobrze by było, gdybym wyjechała na rok poszerzyć swoje horyzonty, podszkolić język. Skorzystałam z modnego wtedy programu au pair, który polegał na wyjeździe do jednego z europejskich krajów, do pomocy przy opiece nad dziećmi, a w zamian rodzina zapewniała mieszkanie, wyżywienie, kursy języka angielskiego i języka kraju, do którego się jechało oraz całkiem solidne kieszonkowe. Szybko zaaklimatyzowałam się w Holandii, poznałam wielu ciekawych ludzi, nauczyłam języka, a gdy program się skończył szukałam pracy na własną rękę i postanowiłam zostać jeszcze trochę. „Trochę” trwa już trzynaście lat.
Czy zanim zaczęła Pani studia projektowania przestrzennego w Rotterdamie, musiała Pani zdać jakieś egzaminy lub uzupełnić edukację, żeby spełniać kryteria uczelni? Trzeba było przygotować tzw. „teczkę” jak Polsce albo portfolio?
Na studia musiałam przygotować teczkę, oraz odpowiedzieć po angielsku na różne pytania. Egzamin jest stosunkowo łatwy pod warunkiem, że przekonasz komisję do swoich wizji. Warunkiem rozpoczęcia studiów była także umiejętność posługiwania się językiem niderlandzkim na poziomie średnio-zaawansowanym oraz biegły angielski.
Odczuwała Pani trudności związane z tym, że pochodzi z Polski, było Pani łatwiej czy trudniej? Czy szybko poczuła się Pani w swobodnie w nowym kraju?
Kiedy człowiek jest młody i niedoświadczony, odczuwa mniej strachu i nie ma tylu kompleksów. Stosunkowo szybko poczułam się jak ryba w wodzie. Poza tym nowe miejsce inspiruje.
Jak wygląda studiowanie na ASP w Holandii? Czy może Pani powiedzieć, czym różnią się takie studia w Polsce i Holandii?
Szczerze mówiąc, nie mam porównania. Mam znajome, które studiowały na ASP w Krakowie, Wrocławiu, Warszawie, ale to jest inne pokolenie, emigrujące jeszcze w czasie stanu wojennego, więc nie da się porównać. O obecnych programach nauczania nie mam pojęcia. Mogę się tylko domyśleć, że uczelnie holenderskie są lepiej wyposażone w sprzęt komputerowy. Przez całe studia pracowałam na regularnie wymienianych najnowszych komputerach Appel’a, z najnowszym graficznym oprogramowaniem, których na uczelni są setki: stoją w salach komputerowych, w aulach, lokalach zajęciowych, a nawet na korytarzach. Mniejszy nacisk nakłada się na rysunek, malarstwo, rzeźbę, grafikę. Te zajęcia są obecnie bardzo zredukowane zazwyczaj do roku lub na niektórych kierunkach dwóch lat. Studenci na projektowaniu przestrzennym rzadko posiadają umiejętność szkicowania rzutów obiektów, która jest bardzo pomocna w tworzeniu projektów i budowaniu makiet. Ja tę umiejętność nabyłam jeszcze w SP na zajęciach technicznych. Za to już od pierwszego roku samemu trzeba umieć robić meble. Przez półtora roku uczyłam m. in. się spawania oraz stolarki.
Czy ma Pani jeszcze do czynienia z architekturą wnętrz albo wzornictwem przemysłowym, które studiowała Pani na początku? Zdarza albo zdarzało się Pani urządzać wnętrza na zlecenie?
Kiedyś dekorowałam ze znajomym klub jazzowy. Czasami konsultuję jakieś projekty. Sama nie zajmuję się projektowaniem, chociaż kusi mnie, żeby robić meble, czy lampy. Na wszystko trzeba mieć czas, a ja go tak wiele nie mam. Poza tym uważam, że lepiej skoncentrować się na jednej, dwóch rzeczach i robić je jak najlepiej się potrafi.
Pani pasją jest grafika warsztatowa, a przede wszystkim linoryt, który odkryła Pani dzięki studiom ilustratorskim? Skąd pomysł na takie studia?
Chciałam się sprawdzić w klasycznych technikach artystycznych, zawsze pociągały mnie bardziej, niż siedzenie przed komputerem przy programach graficznych. Studia na ilustracji miały w swojej ofercie najwięcej takich zajęć: rysunek, malarstwo, modelowanie i wypalanie gliny oraz grafika warsztatowa.
Kto jest Pani autorytetem w dziedzinie ilustracji? Czy ma Pani jakiegoś ulubionego autora/autorkę ilustracji? Z Polski i z innych krajów?
Z Polski Franciszek Starowieyski, Rafał Olbiński, z Holandii Han Hoogebrugge, z Francji Roland Topor, wszyscy z nich są surrealistami, a surrealizm ma potężną siłę przekazu. Nie można przejść obok ich ilustracji obojętnie.
Czy Łatwo jest być artystą w Rotterdamie? W Polsce nie jest prosto utrzymać się tylko ze sztuki. Wielu absolwentów artystycznych uczelni musi bardzo się nagłowić, szukać różnego rodzaju zleceń dla firm i instytucji, a często wykonywać pracę zupełnie niezgodną z wykształceniem. Jak to wygląda w Holandii? Są jakieś stypendia artystyczne, granty, pula zleceń państwowych? Da się tam żyć tylko ze sztuki?
W Holandii także jest bardzo trudno zarobić na życie sztuką. Ale da się, jeżeli masz wystarczająco dużo zacięcia. Dofinansowanie dla artystów skończyło się w 2010 roku. Holandia tak jak reszta świata musiała w końcu wprowadzić politykę cięć w kryzysie i na pierwszy ogień poszła kultura i sztuka. Obecnie zdarzają się jakieś projekty finansowane przez miejską kasę, jest kilka różnych fundacji i możliwości bezprocentowych pożyczek, a wielu artystów korzysta z crowdfunding. Jeżeli jesteś ilustratorem lub grafikiem komputerowym sprawa jest prostsza: robisz portfolio, rozsyłasz, starasz się o zlecenia. Artysta, ilustrator, czy designer nie ma tak naprawdę wiele czasu na tworzenie. Większość tygodnia spędza na zabieganiu o pracę. Jeśli masz talent, a przede wszystkim szczęście, ktoś cię przyjmie do agencji i zadba o to, żebyś miał pracę. Niestety twój profit pomniejsza się o to, co bierze agent. Plusem jest to, że ludzie się zrzeszają, razem łatwiej coś zdziałać.
Pani też działa wszechstronnie: wykonuje Pani ilustracje na zlecenie, bierze udział w wystawach i projektach artystycznych. Które z nich uważa Pani za swoje największe osiągnięcia? Jakie swoje prace szczególnie Pani ceni?
Największy mam sentyment do swoich pierwszych linorytów i portretów. Tworzyłam je z wielkim entuzjazmem, zresztą portretować lubię do dzisiaj. Podobało mi się także robienie animacji po swojemu, czyli z użyciem linorytu. Lubiłam jeszcze projektować T-shirty. Późniejsze zlecenia, czy projekty już nie odcisnęły takiego piętna, podchodzę do nich bardziej obojętnie. Myślę, że najciekawsze jeszcze przede mną.
„Najbardziej fascynującymi tematami są portrety, a także zagadnienia psychologiczne i socjologiczne, tak jak np. życie i zachowania współczesnego człowieka otoczonego socmediami” – czy mogłaby Pani rozwinąć to zdanie dotyczące swej twórczości, wyjaśnić czytelnikom sformułowanie”człowiek otoczony socmediami” – i powiedzieć, czy jest to motyw interesujący Panią tylko w sztuce czy też w prawdziwym życiu?
Artysta przekłada swoje życiowe spostrzeżenia na sztukę, którą tworzy. Lubię portretować, bo opowieść o człowieku jest ukryta w jego twarzy, jest jak mapa po życiu. Kto wie, może za kilkanaście lat nie będę w stanie portretować kogokolwiek, bo wszyscy będą mieli powstrzykiwane w twarze jakieś specyfiki, które pozbawią ich rysów. Co do człowieka otoczonego socmediami, po pierwsze chciałam wyjaśnić, że określenie „socmedia“, jest skrótem myślowym, który mi jeszcze pozostał jeszcze po studiach, a oznacza media społecznościowe. Człowiek otoczony mediami społecznościowymi jest bardzo obszernym zagadnieniem, tak obszernym jak pamięć korporacyjno-rządowych serwerów zbierających o nas dane. To każdy z nas bez wyjątku. Możesz się ukryć w Bieszczadach, czy w dżungli El Darien, na pustyni Gobi, możesz mieć 101 lat i w życiu nie widzieć komputera, ktoś cię znajdzie, zrobi zdjęcie wrzuci do internetu obnażając w ten sposób twoją intymność, a zdjęcie będzie żyło w sieci swoim własnym życiem. Chcemy czy nie, jesteśmy z prywatności odarci. Jedną z rzeczy, która mnie w związku z ogólnym dostępem do mediów mocno irytuje jest bezwstydny i bezrefleksyjny ekshibicjonizm taki bez twarzy, dla sławy, rozgłosu, pozyskania jakiegokolwiek zainteresowania. Jak coś mnie mocno denerwuje, to staram się o tym powiedzieć, w moim przypadku przez obraz. Tak powstała seria Lady Kangaroo.
Czym jest Regio Art Rijmond i jaki ma Pani związek z tym stowarzyszeniem? Jacy jeszcze artyści do niego należą?
Regio Art Rijmond z siedzibą w Spijkenisse koło Rotterdamu jest stowarzyszeniem zrzeszającym około 60 artystów. Siedziba RAR usytuowana jest w bardzo starym uroczym budynku magistratu. RAR ma za zadanie promować i wspomagać artystów należących do stowarzyszenia, a przede wszystkim promować ich sztukę. Organizowane są wystawy, projekty, kiermasze, targi, przekazywane ciekawe dla twórców informacje pomagające w promocji swojej sztuki, jest możliwość wypożyczenia prac. Twórcy należący do RAR są aktywni na prawie wszystkich płaszczyznach sztuk wizualnych od rysunku, malarstwa, fotografii przez rzeźbę, robienie biżuterii po animację i scenografię. Większość z nich to sporo starsi ode mnie ludzie, którzy mają już potężny dorobek i międzynarodowe doświadczenie. Lubią to co robią, są bardzo sympatyczni, wyczuwam też, że mają dużo więcej dystansu do siebie niż młodzi artyści.
Skąd pomysł na exlibris Bernarda Szczecha?
Aby łatwiej było mi to wytłumaczyć, pozwolę sobie posiłkować się Wikipedią. Ekslibris (łac. ex libris – z książek) – znak własnościowy danego egzemplarza, książki najczęściej ozdobny, wykonany w technice graficznej, z imieniem i nazwiskiem właściciela księgozbioru… Pomyślałam, że pan Bernard Szczech jest jedną z nielicznych znanych mi osób, które mają tyle do czynienia z książkami. On właściwie sam swoją bibliotekę napisał, w każdym razie sporą jej część.
Kiedy możemy się spodziewać jakiejś Pani wystawy w Polsce i czy może Pani opowiedzieć coś więcej o wystawie grafiki małego formatu i ekslibris w Sint-Niklaas w Belgi, do której się Pani aktualnie przygotowuje?
Pan Bernard Szczech namawiał mnie zorganizowanie wystawy w Woźnikach. Miałam też propozycję z Częstochowy. Chętnie jak najszybciej, ale nie jest to dla mnie łatwe pod względem czasowym i logistycznym. Postaram się w najbliższych miesiącach podjąć konkretne decyzje. Teraz przygotowywałam się do Biennale Grafiki w Sint-Niklaas w Belgii, gdzie znajduje się Międzynarodowe Centrum Ekslibrisu, które szczyci się kolekcją ponad 160000 ekslibrisów oraz druków okolicznościowych z całego świata. Co dwa lata organizowane jest międzynarodowe biennale, na które artyści przysyłają swoje grafiki. Z biennale wiąże się też konkurs, na którym zostają wyróżnione najlepsze prace.
Tęskni Pani czasem za Lubszą? Umie sobie Pani jeszcze wyobrazić życie w Polsce, czy już za bardzo zżyła się Pani z Rotterdamem?
Tak, tęsknię za Lubszą. Brakuje mi przyrody i tych ślicznych widoków, a także spokoju. Rotterdam też bardzo lubię, jest bardzo ciekawym miastem, dużo tutaj przestrzeni i eksperymentalnej architektury. Rotterdam to przede wszystkim miasto, w którym mieszają się wszystkie kultury, co ma swój spory urok, szczególnie jeśli nie zostaniesz wyłącznie obserwatorem, a będziesz się integrować. Takie doświadczenia bardzo poszerzają horyzonty. Życie w Holandii jest zdecydowanie łatwiejsze, niż w Polsce ale kiedyś chciałabym wrócić.
Dziękuję za rozmowę.
(AK)