Po lewej stronie szosy prowadzącej z Piasku do Lubszy w powiecie lublinieckim, widać dość wyniosły pagórek, prawie zupełnie pokryty wysokim i bardzo starym, przeważ nie liściastym lasem. Pagórek ten, przez okoliczną ludność pospolicie zwany jest Grojcem lub Górą Grojecką, z daleka na przechodzącego tędy wędrowca ponure czyni wrażenie.
Nazwa pagórka prawdopodobnie wywodzi się od „grodu – grodziec”, co w narzeczu okolicznej ludności z czasem przekształcone zostało na Grojec. Na wierzchołku Grojca znajduje się głęboki na 20 metrów parów – jama, którego długość wynosi mniej więcej 100 a szerokości 50 metrów. Na dnie i po bokach jamy widać ogromne głazy granitowe. Głazy mchem obrosłe i zupełnie sczerniałe dowodzą, ze przed bardzo dawnymi laty musiało tam istnieć jakieś stare zamczysko, które później z niewytłumaczonych i niestwierdzonych w żadnych dokumentach powodów zniknęło z powierzchni, pozostawiając po sobie jedynie gruzy. Ową wyżej opisana jamę oraz bardzo piękne podanie ludowe, po dziś dzień zachowane wśród ludności całego powiatu lublinieckiego, mówiące nam o nader smutnej tragedii miłosnej, która rozegrać sie miała kiedyś na Grojcu.
Podanie to podajemy poniżej według autentycznych opowiadań starych ludzi z Lubszy, Kamieńskich Młynów i położonej tuż koło Grojca Babienicy. W niepamiętnych czasach znajdowała się na Grojcu wspaniały zamek obronny, którego pan i dziedzic zaliczał się do najbogatszych a zarazem najwaleczniejszych rycerzy Ziemi Śląskiej. Bogactw swych i licznych folwarków dorobił się orężem na służbie u obcych monarchów. Niestety jego małżonka, przecudnej urody kobieta, dopiero po dwudziestoletnim pożyciu małżeńskim porodziła mu jedyną córkę, która po dojściu do odpowiednich lat, jak jej matka, na daleka okolicę zasłynęła urodą, wdziękami i wszelkimi cnotami. To też nie dziwi, że o każdej porze roku z dalekich stron na zamek zjeżdżały się mnogie i świetne orszaki rycerskie, aby podczas urządzanych turniejów oddać pokłon przez wszystkich
uwielbianej młodej dziedziczce. Ona jednak na wszystkie starania szlachetnych rycerzy odpowiadała smutnym uśmiechem i jeszcze smutniejszym spojrzeniem pięknych a często załzawionych oczu. Nie pomogły groźby, ni namowy i prośby rodziców, aby wieniec i serce oddała jednemu z rycerzy – bohaterów. Dziedziczka pozostawała twardo przy swoim, tylko skryte łzy zdradzały, ze gryzie ją jakiś serdeczny ból.
Pewnego dnia przydybała ją matka w odległej altance ogrodu zamkowego w objęciach młodego koniucha – dziedzica. Parobczaka psami wyszczuto z zamku; córkę zamknąć kazał ojciec do turmy. Jednak przy pomocy starej powiernicy schadzki odbywały się nadal. Aż pewnego razu, kiedy rycerz z całym dworem i małżonką wyjeżdżał do pobliskiego Koszęcina, na jakąś uroczystość kościelną, niespodziewanie wróciwszy na zamek, po raz drugi przydybał oboje kochanków. W niemej wściekłości przebił koniucha mieczem, na córkę zaś rzucił straszne przekleństwo, aby z zamkiem zapadła się na dno piekieł, poczym w dzikim galopie puścił się za oddalającym się orszakiem. Wróciwszy po kilku dniach ujrzał już tylko głazy i otchłanną przepaść. I wówczas to pełen rozpaczy, zwracając się w stronę dzisiejszej Góry Luboszyckiej miał wyrzec słowa:
– Ta góra jest mi lubsza!
Tak ziściło się przekleństwo ojcowskie i stąd miała powstać na początku niniejszego opowiadania wymieniona wioska Lubsza.
Źródło: Bernard Szczech, „W kręgu górnośląskich podań i legend”, Woźniki 2011
Pochodzenie tekstu: Jan Hanszla: Góra Grojecka. Podanie ludowe z powiatu lublinieckiego. [w:] Przyjaciel Rodziny. Rok 1927, nr 48, s. 7
fot. Bronisława Kamińska